Dyskusje na temat wszelakich praktyk duchowych - medytacji, pracy z energią, aurą, czakrami, itp.

nagualizm

Post 13 kwi 2011, 19:10

bartezzz napisał(a):a co to nagualizm ?


Nagualizm – powstało od słowa nagual.

Warto zaznaczyć, że ani don Juan, ani Castaneda nie użył takiego słowa – nagualizm. Słowo zostało wymyślone współcześnie.

--------------

Świat „dzieli się” na tonal i nagual.

Don Juan przedstawił to poprzez porównanie do stolika w restauracji. Stolik, na którym leży dużo różnych rzeczy, przedstawia tonal.
"[...] tonal jest istniejącym w naszej świadomości porządkiem codziennego świata, który nosimy ze sobą przez całe życie [...]. Osobisty tonal jest jak ten stół pośrodku doliny – to malutka wysepka znanych nam rzeczy.
Nagual z kolei jest jak utrzymująca ten stół w miejscu nieznana siła i ogrom bezludnej doliny."

"[…] tonal może zostać z łatwością spostrzeżony przez każdego człowieka, podczas gdy nagual widywany jest tylko przez czarowników. […] możemy spotkać najbardziej zdumiewające czy przerażające widoki tonalu i przestraszyć się ich albo nie zwracać na nie uwagi, bo wszyscy jesteśmy w stanie je dostrzec. Aby ujrzeć nagual, należy posiadać specyficzną wrażliwość czarownika. Nagual i tonal zawsze występują razem, jednak czarownik powie, że “patrzenie" polega na oglądaniu tonalu, który znajduje się we wszystkim, a “widzenie" – na oglądaniu nagualu, który również znajduje się we wszystkim. Zgodnie z tym, jeśli wojownik obserwuje świat jako człowiek, “patrzy", ale jeśli obserwuje świat jako czarownik – “widzi", i to, co “widzi", powinno być nazywane nagualem."

Wg mojej prostej interpretacji nagualizm to praktyka takiego patrzenia na tonal, by widzieć także naugual. :)

"Być może wszyscy nieustannie postrzegamy w dwojaki sposób, ale wybieramy tylko jeden z nich, a drugi odrzucamy lub też składujemy go gdzieś w pamięci, tak jak zrobiłem ja. W odpowiednich warunkach lub pod wpływem stresu ocenzurowane elementy pamięci wypływają na wierzch, sprawiając, że posiadamy dwie – odmienne – wizje tego samego zdarzenia."
Intencja jest przenikającą wszystko siłą, która sprawia, że postrzegamy. Nie dlatego stajemy się świadomi , że postrzegamy - do percepcji dochodzi pod naciskiem napierającej intencji..
[C. Castaneda]
Avatar użytkownikasinsemilla
 
Posty: 1675
Dołączył(a): 26 maja 2010, 15:45

Re: nagualizm

Post 13 kwi 2011, 22:59

Ja to widze tak. Tonal to nasze Ego, które zawładneło ciałem i próbuje zawładnąć umysłem, to ono tworzy nasz system przekonań. Droga wojownika to zmiana przekonań, tak aby ego nie uważało się za najważniejsze.
To co uznajecie za prawde stanowi wasze ograniczenie, dopiero gdy pozbędziecie się ograniczeń staniecie się wolni.
Avatar użytkownikaPlantator Mężczyzna
człowiek z nikąd
 
Imię: Jarek
Posty: 82
Dołączył(a): 03 wrz 2010, 18:26
Droga życia: 7
Typ: 9w1 - "Marzyciel"
Zodiak: strzelec, smok

Re: nagualizm

Post 14 kwi 2011, 08:52

Plantator napisał(a):Ja to widze tak. Tonal to nasze Ego, które zawładneło ciałem i próbuje zawładnąć umysłem, to ono tworzy nasz system przekonań. Droga wojownika to zmiana przekonań, tak aby ego nie uważało się za najważniejsze.

Mi się wydaje, że nie do końca...
Bardziej chodzi o postrzeganie.
Tonal to to, na co codzienie patrzymy i opisujemy.
lecz
"[...] świat jest tym, co postrzegamy, a postrzegamy go w taki sposób, jaki sami wybieramy."

Odrzucenie ego, to technika - to wybór patrzenia na świat w określony sposób, który opisuje to jedno zdanie - "wszystkie rzeczy są sobie równe, a jako równe są nieważne."
Czucie strachu, uważanie się za dobrego, złego, ....... jest niczym innym jak folgowaniem sobie.

"[...] zanim czarownik opanuje śnienie i widzenie i stworzy swego sobowtóra, musi wcześniej skutecznie wymazać swą osobistą historię, odrzucić poczucie własnej ważności i wyzbyć się rutynowych działań."

Miłego Dzionka! :)
Intencja jest przenikającą wszystko siłą, która sprawia, że postrzegamy. Nie dlatego stajemy się świadomi , że postrzegamy - do percepcji dochodzi pod naciskiem napierającej intencji..
[C. Castaneda]
Avatar użytkownikasinsemilla
 
Posty: 1675
Dołączył(a): 26 maja 2010, 15:45

Re: nagualizm

Post 14 kwi 2011, 09:18

sinsemilla napisał(a): Mi się wydaje, że nie do końca...
Bardziej chodzi o postrzeganie.
Tonal to to, na co codzienie patrzymy i opisujemy.
lecz
"[...] świat jest tym, co postrzegamy, a postrzegamy go w taki sposób, jaki sami wybieramy."


dokładnie - dlatego wojownik zmierza do opanowania tego narzędzia(postrzeganie) nazywanego czasem "czystą percepcją"
czyli bez filtrów przekonań (osądy, oceny, emocje)

poza tym bez opanowania "wyspy Tonala" nie ma co sobie głowy zawracać Nagualem(nagualizmem)
czarownicy to praktyczne Bestie :)

nadawajcie dalej!
konserwa Mężczyzna
 
Imię: paweł
Posty: 35
Dołączył(a): 28 paź 2010, 12:33
Lokalizacja: Dolny Śląsk
Droga życia: 9
Zodiak: waga

Re: nagualizm

Post 14 kwi 2011, 11:12

konserwa napisał(a):nadawajcie dalej!

Chętnie... ale o czym :?:
:D
Intencja jest przenikającą wszystko siłą, która sprawia, że postrzegamy. Nie dlatego stajemy się świadomi , że postrzegamy - do percepcji dochodzi pod naciskiem napierającej intencji..
[C. Castaneda]
Avatar użytkownikasinsemilla
 
Posty: 1675
Dołączył(a): 26 maja 2010, 15:45

Re: nagualizm

Post 15 kwi 2011, 11:50

To może popiszemy trochę o wojowniczym Życiu ?
Sztuka wojownika polega na ciągłym dostosowywaniu się do zmieniającej się sytuacji, dzięki czemu udaje się mu schwytać szczęście.
:)
Intencja jest przenikającą wszystko siłą, która sprawia, że postrzegamy. Nie dlatego stajemy się świadomi , że postrzegamy - do percepcji dochodzi pod naciskiem napierającej intencji..
[C. Castaneda]
Avatar użytkownikasinsemilla
 
Posty: 1675
Dołączył(a): 26 maja 2010, 15:45

Re: nagualizm

Post 16 kwi 2011, 17:19

Jakby to don Juan powiedział "Wojownik akceptuje to czym jest, nie ubolewa nad swoim losem, lecz przyjmuje jego wyzwanie. Szczęście wojownika wynika z zaakceptowania swojego losu."

Według mnie szczęście jest kwestią wyboru i nie zależy od zewnętrznej sytuacji, nie trzeba go szukać, chwytać, wystarczy chcieć go doświadczać. Tak to sobie ubzdurałem.
To co uznajecie za prawde stanowi wasze ograniczenie, dopiero gdy pozbędziecie się ograniczeń staniecie się wolni.
Avatar użytkownikaPlantator Mężczyzna
człowiek z nikąd
 
Imię: Jarek
Posty: 82
Dołączył(a): 03 wrz 2010, 18:26
Droga życia: 7
Typ: 9w1 - "Marzyciel"
Zodiak: strzelec, smok

Re: nagualizm

Post 26 kwi 2011, 23:10

"(...) wszelka ścieżka jest tylko ścieżką (...) i nie ma nic uwłaczającego samemu sobie lub innym w tym, że się ją porzuca, jeśli tak nakazuje Ci serce (...).
Każdej ścieżce przyjrzyj się z bliska i z rozwagą. Wypróbuj ją tyle razy, ile uznasz za konieczne.
Potem postaw sobie jedno pytanie (...): Czy ta ścieżka obdarzona jest sercem?
(...) Jeśli tak, jest dobra, jeśli nie, nie zda się na nic."

- Carlos Castaneda
Intencja jest przenikającą wszystko siłą, która sprawia, że postrzegamy. Nie dlatego stajemy się świadomi , że postrzegamy - do percepcji dochodzi pod naciskiem napierającej intencji..
[C. Castaneda]
Avatar użytkownikasinsemilla
 
Posty: 1675
Dołączył(a): 26 maja 2010, 15:45

Re: nagualizm

Post 31 maja 2011, 22:01

Śmierć to jedyny mądry doradca, jakiego posiadamy.
Kiedykolwiek poczujesz,[...] że wszystko idzie źle i się rozpada,
zwróć się do swojej śmierci i zapytaj,
czy to prawda.
Odpowie ci, że nie masz racji, że naprawdę nic się nie liczy poza jej dotknięciem.
Twoja śmierć powie ci: "Jeszcze cię nie dotknęłam".


"Podróż do Ixtlan"
Intencja jest przenikającą wszystko siłą, która sprawia, że postrzegamy. Nie dlatego stajemy się świadomi , że postrzegamy - do percepcji dochodzi pod naciskiem napierającej intencji..
[C. Castaneda]
Avatar użytkownikasinsemilla
 
Posty: 1675
Dołączył(a): 26 maja 2010, 15:45

Re: nagualizm

Post 01 cze 2011, 10:33

o tonalu, naugualu, folgowaniu sobie i strategii wojownika w doskonałym fragmencie rozdziału "Dzień Tonala" z Opowieści o Mocy"
niestety krótko się nie da :)

– Czy nagual i tonal znajdują się w nas? Spojrzał na mnie przenikliwie.

– Bardzo trudne pytanie – stwierdził. – Ty powiedziałbyś, że znajdują się w nas. Ja natomiast, że nie, ale żaden z nas nie miałby racji. Tonal twoich czasów wymaga od ciebie, żebyś utrzymywał, że wszystko, co łączy się z uczuciami i myślami, dzieje się w tobie. Tonal czarowników mówi coś wręcz przeciwnego, że wszystko jest na zewnątrz. Kto ma rację? Nikt. Wewnątrz, na zewnątrz, to naprawdę nie ma znaczenia.

Zwróciłem uwagę na to, że kiedy mówi o tonalu i o nagualu, brzmi to tak, jakby było jeszcze coś trzeciego. Twierdził wcześniej, że tonal potrafi zmuszać do wykonania pewnych czynności. Zapytałem go, kto albo co podlega właściwie jego działaniu.

Nie odpowiedział mi wprost.

– Wyjaśnienie tego wszystkiego nie jest takie proste – stwierdził. – Niezależnie od tego, jak przebiegły jest tonal, faktem jest, że nagual potrafi się ujawnić. Jednak zawsze mimowolnie. Wielka sztuka tonala polega na tłumieniu każdej manifestacji naguala w taki sposób, że nawet jeśli jego obecność powinna być najbardziej oczywista, pozostaje nie zauważona.

– Nie zauważona przez kogo?

Zachichotał i pokręcił głową. Nalegałem, żeby odpowiedział.

– Przez tonala – powiedział. – Mówię wyłącznie o nim. Możliwe, że krążę trochę wokół tematu, ale to nie powinno cię zaskakiwać ani złościć. Ostrzegałem Cle, przed trudnościami. Musimy znosić to moje bajdurzenie, ponieważ mój tonal jest świadomy, że mówi o samym sobie. Innymi słowy, mój tonal używa siebie, żeby zrozumieć informacje, które chcę wyjaśnić twojemu tonalowi. Powiedzmy, że tonal w pełni świadomy tego, jak wyczerpujące jest mówienie o sobie, dla równowagi stworzył terminy "Ja", "ja sam" i tak dalej i dzięki nim może rozmawiać z innymi tonalami albo z samym sobą, o sobie.

Kiedy mówię, że tonal zmusza nas do robienia czegoś, nie chodzi mi o to, że występuje tu jeszcze jakaś trzecia strona układu. Tonal zmusza oczywiście samego siebie do postępowania zgodnie ze swoimi osądami.

Jednak w pewnych sytuacjach, w specyficznych warunkach coś w samym tonalu uświadamia sobie, że jesteśmy jeszcze czymś więcej niż nim samym. To głos dochodzący z głębi głos naguala. Widzisz, pełnia nas samych jest tak naturalnym stanem, że tonal nie może całkowicie jej zaprzeczyć. Pojawiają się takie chwile, szczególnie w życiu wojownika, kiedy istnienie pełni staje się oczywiste. W tych momentach można przeczuwać i próbować określić to, czym naprawdę jesteśmy.

Zaintrygowały mnie wstrząsy, których doświadczałeś, ponieważ w taki właśnie sposób ujawnia się nagual. Wtedy tonal staje się świadomy pełni siebie. Wywołuje to zawsze wstrząs, gdyż świadomość ta przerywa stan uśpienia. Nazywam ją świadomością pełni istoty, która umrze. Chodzi o to, że w momencie śmierci drugi element prawdziwej pary, nagual, zaczyna dominować, a świadomość, wspomnienia i wrażenia zgromadzone w naszych łydkach, udach, w plecach, ramionach i szyi zaczynają się rozpadać i rozpraszać. Jak paciorki przerwanego nieskończenie długiego naszyjnika rozsypują się pozbawione wiążącej je nici życia.

Spojrzał na mnie ze spokojem. Byłem skrępowany, czułem się głupio.

– Pełnia siebie to dość kontrowersyjna sprawa – powiedział. – Żeby wypełnić nawet najbardziej złożone zadania życia, wystarczy nam jedynie bardzo mała jej cząstka. Jednak kiedy umieramy, umieramy w pełni siebie. Czarownik zadaje więc pytanie: Jeśli mamy umrzeć w pełni siebie, dlaczego by w niej nie żyć?

Don Juan dał ręką znak, żebym zaczął obserwować przechodzących ludzi.

– Oni są cali tonalem – powiedział. – Mam zamiar wybrać niektórych z nich, tak żeby twój tonal ocenił ich, a poprzez to ocenił także siebie.

Zwrócił mi uwagę na dwie stare kobiety, które wyłoniły się z kościoła. Przez chwilę stały na szczycie wapiennych schodów, po czym z niezwykłą ostrożnością zaczęły schodzić, odpoczywając na każdym stopniu.

– Obserwuj te dwie kobiety bardzo uważnie – powiedział. – Ale nie postrzegaj ich jako osób, czy twarzy, które mają z nami coś wspólnego, postrzegaj ich jako tonale.

Kobiety dotarły do podnóża schodów. Poruszały się tak, jakby żwir był marmurem i zaraz miały poślizgnąć się i stracić równowagę. Szły ramię w ramię, podtrzymując się nawzajem ciężarem swoich ciał.

– Spójrz na nie! – powiedział po cichu don Juan. – Te kobiety są wspaniałym przykładem najnędzniejszego tonala, jaki tylko można spotkać.

Zauważyłem, że były drobnej budowy, ale grube. Miały zapewne trochę po pięćdziesiątce. Na ich twarzach malował się wyraz boleści, tak jakby schodzenie po stopniach kościoła było ponad ich siły.

Znalazły się naprzeciw nas. Przez chwilę wahały się, po czym przystanęły. Został im jeszcze jeden krok do przejścia po żużlowej alejce.

– Uważajcie, panie! – krzyknął don Juan, wstając gwałtownie.

Kobiety popatrzyły na niego, najwidoczniej zakłopotane jego wybuchem.

– Moja mama właśnie w tym miejscu złamała sobie kiedyś biodro – dodał i rzucił się, żeby im pomóc.

Podziękowały mu wylewnie, a on poradził im, że gdyby kiedykolwiek straciły równowagę i upadły, to powinny leżeć nieruchomo, dopóki nie przyjedzie karetka. Mówił szczerze i przekonująco. Kobiety przeżegnały się.

Don Juan wrócił i usiadł przy mnie. Jego oczy lśniły. Mówił spokojnie i łagodnie.

– Te kobiety nie są wcale takie stare, ani ich ciała tak bardzo słabe, a jednak są niedołężne. Wszystko w nich jest ponure: ich ubrania, zapach, ich nastawienie do świata. Jak myślisz, dlaczego tak jest?

– Może takie się urodziły? – powiedziałem.

– Nikt się taki nie rodzi. Sami doprowadzamy się do takiego stanu. Tonal tych kobiet jest słaby i bojaźliwy.

Powiedziałem, że ten dzień będzie dniem tonala – dzisiaj chcę zajmować się wyłącznie nim. Powiedziałem też, że włożyłem garnitur w konkretnym celu. Za jego pomocą chciałem ci zaprezentować szczególny sposób, w jaki wojownik traktuje swój tonal. Zwróciłem ci uwagę, że garnitur był szyty na zamówienie – wszystko, co mam dzisiaj na sobie, idealnie na mnie pasuje. Nie chciałem ci pokazywać swojej próżności, ale swojego ducha wojownika, swój tonal wojownika.

Tamte dwie kobiety dały ci dzisiaj pierwsze spojrzenie na tonal. Życie może być dla ciebie równie bezlitosne jak dla nich, jeśli nie będziesz dbał o swój tonal. Stawiam siebie jako pozytywny przykład. Jeśli właściwie to zrozumiałeś, nie będę musiał tego podkreślać.

Doświadczyłem nagłego uczucia niepewności i poprosiłem go, żeby dokładnie wytłumaczył, co powinienem był zrozumieć.

Musiało to zabrzmieć desperacko, bo don Juan roześmiał się głośno.

– Popatrz na tego młodego człowieka w zielonych spodniach i różowej koszuli – wyszeptał, wskazując na bardzo szczupłego mężczyznę o wyjątkowo ciemnej tonacji i ostrych rysach stojącego prawie naprzeciw nas. Wydawał się niezdecydowany, czy skierować się w stronę kościoła, czy też w stronę ulicy. Dwa razy podnosił rękę w kierunku świątyni, jakby się przekonywał. Potem zaczął wpatrywać się we mnie z beznamiętnym wyrazem twarzy.

– Spójrz, jak on jest ubrany – powiedział szeptem don Juan. – Popatrz na te buty!

Ubranie młodego człowieka było postrzępione i wymięte, a jego buty się rozlatywały.

– Najwidoczniej jest bardzo biedny – powiedziałem.

– Czy to wszystko, co możesz o nim powiedzieć? – zapytał.

Wymieniłem kilka powodów, które mogły wpłynąć na położenie młodego mężczyzny: słabe zdrowie, brak szczęścia, lenistwo, a może właśnie wypuszczono go z więzienia.

Don Juan stwierdził, że to tylko moje spekulacje i nie interesuje go usprawiedliwianie mężczyzny poprzez sugerowanie, że jest on ofiarą niemożliwych do opanowania sił.

– Może jest tajnym agentem przebranym za włóczęgę – powiedziałem żartem.

Mężczyzna poszedł chwiejnym krokiem w stronę ulicy.

– On nie jest przebrany za męta, on nim jest – twierdził don Juan. – Popatrz, jakie słabe jest jego ciało. Ma cienkie ręce i nogi. Ledwie idzie. Nikt nie może udawać takiego wyglądu. Z nim jest coś zdecydowanie nie w porządku, ale nie chodzi tu o warunki życiowe. Jeszcze raz muszę zwrócić ci uwagę, że chcę, abyś zobaczył tego mężczyznę jako tonala.

– Co oznacza zobaczenie człowieka jako tonala?

– Oznacza to przerwanie oceniania go w sensie moralnym, czy też usprawiedliwiania go, dlatego że jest jak liść na łasce wiatru. Inaczej mówiąc, to widzenie człowieka polegające na traktowaniu go nie jak istoty bezradnej czy pozbawionej nadziei.

Wiesz dokładnie, o czym mówię. Możesz ocenić tego młodego człowieka bez potępiania go czy wybaczania mu.

– On za dużo pije – powiedziałem.

Moje stwierdzenie nie było przemyślane. Po prostu powiedziałem tak, naprawdę nie wiedząc dlaczego. Przez chwilę nawet sądziłem, że ktoś stojący za mną wypowiedział te słowa. Zacząłem się tłumaczyć, że to tylko kolejna spekulacja.

– Nie w tym przypadku – powiedział don Juan. – Twój głos brzmiał pewnie, czego poprzednio mu brakowało.

Poczułem się zakłopotany, choć nie wiedziałem dlaczego. Don Juan roześmiał się.

– Przejrzałeś na wskroś tego człowieka – powiedział. – To było widzenie. Widzenie jest właśnie takie. Mówi się z wielką pewnością, a człowiek nawet nie wie, jak to się dzieje. Wiesz, że tonal tego mężczyzny obalił kilka kolejek, ale nie zdajesz sobie sprawy, skąd to wiesz.

Musiałem przyznać, że doznałem takiego właśnie wrażenia.

– Masz rację – powiedział don Juan. – To, że on jest młody, naprawdę nie ma znaczenia – jest tak zniszczony jak tamte dwie kobiety. Młodość bynajmniej nie jest gwarantem silnego tonala.

Pomyślałeś, że istnieje mnóstwo przyczyn, które doprowadziły tego mężczyznę do takiego stanu. Ja widzę tylko jedną, jego tonal. Jego tonal nie jest słaby z powodu pijaństwa. Jest akurat odwrotnie – on pije, ponieważ jego tonal jest słaby. Ta słabość zmusza go do bycia tym, czym jest. Ale to samo w taki czy inny sposób dzieje się z nami wszystkimi.

– Czy ty także nie usprawiedliwiasz jego zachowania, obwiniając jego tonal?

– Daję ci wyjaśnienie, z jakim nigdy wcześniej się nie spotkałeś. Nie jest to jednak usprawiedliwianie czy potępianie. Tonal tego młodego człowieka jest słaby i bojaźliwy. Ale on nie stanowi wyjątku. Wszyscy jedziemy na tym samym wozie.

W tym momencie przeszedł przed nami bardzo gruby mężczyzna zmierzający w kierunku kościoła. Miał na sobie drogi popielaty garnitur i nosił walizkę. Kołnierzyk koszuli miał rozpięty, a krawat poluzowany. Mężczyzna pocił się obficie, co było wyraźnie widać.

– Obserwuj go! – polecił mi don Juan. Mężczyzna stawiał bardzo małe, ale ciężkie kroki i poruszał się niepewnie. Nie wszedł na górę do kościoła, tylko zniknął gdzieś za nim.

– Nie ma powodu, żeby traktować ciało w tak straszny sposób – powiedział don Juan z nutą pogardy. – To smutne, jak wszyscy doskonale nauczyliśmy się osłabiać nasz tonal. Ja nazwałem to folgowaniem sobie.

Położył dłoń na moim notesie i nie pozwolił mi więcej pisać. Stwierdził, że dopóki robię notatki, nie jestem w stanie się skoncentrować. Poradził mi, żebym się rozluźnił, przerwał wewnętrzny dialog i spróbował stopić się z obserwowaną osobą.

Poprosiłem, żeby wyjaśnił, co ma na myśli, mówiąc o “stopieniu się". Odparł, że nie ma takiej możliwości, to po prostu coś, co nasze ciało odczuwa, czy też robi, kiedy wchodzi się w kontakt obserwacyjny z innymi ludźmi. Potem dodał, że w przeszłości nazywał ten proces widzeniem. Polega on na osiągnięciu wewnętrznego spokoju wypełnionego prawdziwą ciszą, a następnie na emisji siebie na zewnątrz, tak aby spotkać się i stopić z innym człowiekiem, albo z czymkolwiek, co znajduje 8l§ w zasięgu pola świadomości.

W tym momencie chciałem wrócić do robienia notatek, ale don Juan powstrzymał mnie i w przechodzącym tłumie zaczął wskazywać różnych ludzi.

Pokazał mi dziesiątki osób reprezentujących szeroki wybór ludzkich typów, kobiet, mężczyzn i dzieci w różnym wieku. Powiedział, że poprzez tych ludzi zaznajomił mnie z klasyfikacją rodzajów folgowania sobie.

Nie zapamiętałem wszystkich osób, o których rozmawialiśmy. Poskarżyłem się, że gdybym robił notatki, mógłbym przynajmniej z grubsza naszkicować zawiłości przedstawionego przez niego systemu folgowania sobie. Ale don Juan nie chciał powtórzyć tego, co mówił, albo być może sam już nie pamiętał.

Roześmiał się i stwierdził, że zapomniał, ponieważ w życiu czarownika to nagualowi przypisuje się kreatywność. Potem popatrzył w niebo i powiedział, że robi się późno i że od tej chwili zmienimy zasadę postępowania. Zamiast wybierać słabe tonale, poczekamy na pojawienie się “właściwego" tonala. Dodał, że tylko wojownik posiada “właściwy" tonal, a przeciętny człowiek w najlepszym wypadku może mieć “dobry" tonal.

Po kilku minutach oczekiwania klepnął się w udo i zachichotał.

– Popatrz, kto nadchodzi – powiedział, wskazując ruchem brody w stronę ulicy. – Jakby zostali zrobieni na zamówienie.

Zobaczyłem trzech zbliżających się Indian. Mieli na sobie krótkie, brązowe wełniane poncha, białe spodnie sięgające do pół łydki, białe koszule z długimi rękawami, brudne, znoszone sandały i stare słomkowe kapelusze. Każdy z nich niósł na plecach tobołek.

Don Juan wstał i wyszedł im na spotkanie. Przemówił do nich. Wyglądali na zaskoczonych. Otoczyli go kołem i uśmiechali się. Najwidoczniej mówił im coś o mnie, ponieważ cała trójka odwróciła się w moim kierunku. Stali jakieś trzy czy cztery metry ode mnie. Uważnie nasłuchiwałem, ale nie udało mi się posłyszeć, o czym mówią. Don Juan sięgnął do kieszeni i wręczył im kilka banknotów. Wyglądali na zadowolonych. Nerwowo szurali stopami. Bardzo mi się spodobali. Wyglądali jak dzieci. Wszyscy mieli małe, białe zęby i bardzo przyjemne, łagodne rysy twarzy. Jeden z nich, najprawdopodobniej najstarszy, nosił baczki. Miał oczy zmęczone, ale bardzo dobre. Zdjął kapelusz i zbliżył się do ławki. Reszta poszła za nim. Cała trójka zgodnie mnie pozdrowiła. Podaliśmy sobie ręce. Don Juan powiedział, żebym dał im trochę pieniędzy. Podziękowali mi i po chwili grzecznościowego milczenia pożegnali się. Don Juan z powrotem usiadł na ławce. Patrzyliśmy, jak Indianie znikają w tłumie.

Powiedziałem don Juanowi, że z jakiegoś dziwnego powodu bardzo ich polubiłem.

– To wcale nie takie dziwne – stwierdził. – Musiałeś poczuć, że ich tonal jest po prostu dobry. Jest dobry, ale nie na nasze czasy.

Prawdopodobnie poczułeś, że są jak dzieci. Bo tacy są rzeczywiście. Ale to nie jest wcale dla nich dobre. Rozumiem ich lepiej niż ty, dlatego nie mogłem się obronić przed uczuciem smutku. Indianie są jak psy, nie mają nic. Lecz taki jest ich los i nie powinienem się smucić. Mój smutek jest oczywiście moim własnym sposobem folgowania sobie.

– Skąd oni są, don Juanie?

– Z gór Sierra. Przybyli szukać tu szczęścia. Chcą zostać kupcami. Są braćmi. Powiedziałem im, że ja też pochodzę z gór Sierra i sam jestem kupcem, a ty moim Wspólnikiem. Pieniądze, które im daliśmy, były upominkiem. Wojownik powinien rozdawać takie prezenty. Bez Wątpienia potrzebują wsparcia, ale to nie powinno stanowić głównej przyczyny takiego gestu. Trzeba szukać Uczucia. Mnie osobiście wzruszyła ta trójka.

Indianie należą do przegranych w naszych czasach. Ich upadek rozpoczął się z przybyciem Hiszpanów, a teraz, pod rządami ich potomków, utracili wszystko. Nie jest przesadne stwierdzenie, że Indianie utracili swój tonal.

– Czy to metafora, don Juanie?

– Nie. To fakt. Tonal jest bardzo wrażliwy. Nie może znieść złego traktowania. Biały człowiek od dnia, w którym postawił nogę na tej ziemi, systematycznie niszczy nie tylko indiański tonal epoki, ale również osobisty tonal każdego Indianina. Łatwo się domyślić, że dla przeciętnego, biednego przedstawiciela tego ludu rządy białego człowieka są po prostu piekłem. A jednak, jak na ironię, innym Indianom oddają one wielką przysługę.

– O kim mówisz, don Juanie? Cóż to za Indianie?

– Czarownicy. Dla czarowników konkwista była życiowym wyzwaniem. Tylko ich nie zniszczyła. Przystosowali się do niej i wykorzystali ją, uzyskując największe korzyści.

– Jak to możliwe, don Juanie? Miałem wrażenie, że Hiszpanie nie zostawili kamienia na kamieniu.

– Powiedzmy, że przerzucili wszystkie kamienie znajdujące się w granicach ich tonala. Jednak w życiu Indian były rzeczy niezrozumiałe dla białego człowieka, których on nawet nie zauważył. Być może po prostu szczęście dopisało czarownikom, albo uratowała ich wiedza. Kiedy już wymazano tonal epoki i osobisty tonal każdego Indianina, czarownicy trzymali się jedynej rzeczy, jaka im została, naguala. To by się nigdy nie wydarzyło, gdyby nie straszliwe położenie pokonanych. Ludzie wiedzy naszych czasów stanowią produkt zaistniałych wtedy warunków. Są absolutnymi znawcami naguala, ponieważ zostali z nim zupełnie sami. Biały człowiek nigdy nie odważył się tam zapuścić. Właściwie nie miał nawet najmniejszego pojęcia, że coś takiego istnieje.

W tym momencie poczułem się zobligowany do przedstawienia pewnego argumentu. Z pełnym przekonaniem
utrzymywałem, że w myśli europejskiej mieliśmy odpowiednik tego, co don Juan nazywał nagualem. Przytoczyłem koncepcję Transcendentalnego Ego, czyli nieobserwowalnego obserwatora obecnego we wszystkich naszych myślach, wrażeniach i uczuciach. Wyjaśniłem don Juanowi, że jednostka może postrzegać lub intuicyjnie wyczuwać swoje istnienie, jako ,ja", poprzez Transcendentalne Ego, ponieważ tylko ono zdolne jest do wydawania sądów i do odkrywania rzeczywistości w sferze własnej świadomości.

Don Juan był nieporuszony, roześmiał się tylko.

– Odkrywanie rzeczywistości – powiedział, naśladując mnie – to przecież tonal.

– Zaoponowałem, mówiąc, że tonal może być nazwany Empirycznym Ego, które znajduje się w przemijającym strumieniu świadomości czy też doświadczenia, podczas gdy Transcendentalne Ego pozostaje poza tym strumieniem.

– I jak sądzę, przygląda się, co? – zapytał, przedrzeźniając mnie.

– Zgadza się. Obserwuje samo siebie – wyjaśniłem.

– Słyszę, że coś mówisz – powiedział – ale to puste słowa. Nagual nie jest doświadczeniem, intuicją czy świadomością. Te pojęcia, jak i wszystko, co tylko możesz jeszcze powiedzieć, są jedynie przedmiotami na wyspie tonala. Nagual, z drugiej strony, jest tylko efektem. Tonal zaczyna się przy urodzeniu i kończy w momencie śmierci, za to nagual nigdy się nie kończy i nie ma żadnych ograniczeń. Stwierdziłem, że nagual jest tam, gdzie krąży moc – w ten sposób mogłem coś o nim powiedzieć. Być może naguala z powodu jego skutków najłatwiej zrozumieć w kategoriach mocy. Na przykład dzisiaj, kiedy czułeś się otępiały i nie mogłeś mówić, uspokajałem cię i wtedy właśnie mój nagual oddziaływał na ciebie.

– Jak to było możliwe, don Juanie?

– Nie uwierzysz, ale tego nie wie nikt. Ja wiem tylko tyle, że potrzebowałem twojej skupionej uwagi, żeby mój nagual mógł nad tobą pracować. To wiem, ponieważ jestem w stanie obserwować skutki jego działań, nie wiem jednak, jak działa on sam.

Don Juan zamilkł na chwilę. Chciałem pozostać przy tym temacie i spróbowałem zadać pytanie, ale uciszył mnie.

– Można powiedzieć, że nagual jest odpowiedzialny za kreatywność – powiedział w końcu i popatrzył na mnie przenikliwie. – Nagual jest jedyną częścią nas, która potrafi tworzyć.

Zamilkł i znowu zaczął się we mnie wpatrywać. Czułem, że zahacza o te problemy, których wyjaśnienia pragnąłem. Stwierdził, że tonal niczego nie tworzy, a jedynie obserwuje i oszacowuje. Zapytałem, w jaki sposób wyjaśnić fakt, że konstruujemy wspaniałe budowle i maszyny.

– To nie tworzenie – powiedział – tylko kształtowanie. Wszystko możemy ukształtować własnymi rękami, sami lub z pomocą innych tonali. Grupa tonali jest w stanie zrobić, co tylko zechce, na przykład, jak powiedziałeś, wspaniałe budowle.

– Ale wobec tego, don Juanie, czym jest kreatywność?

Spojrzał na mnie, mrużąc oczy. Zachichotał łagodnie, uniósł prawą rękę nad głowę i nagłym ruchem przekręcił nadgarstek, jakby obracał gałkę u drzwi.

– Kreatywność jest tym – powiedział i dłoń złożoną w kształcie miseczki podsunął mi pod oczy.

Skupienie na niej wzroku zajęło mi niewiarygodnie dużo czasu. Miałem wrażenie, że przezroczysta błona krępuje całe moje ciało i muszę ją przebić, żeby spojrzeć na jego dłoń. Usiłowałem to zrobić, aż krople potu zaczęty kapać mi do oczu. W końcu usłyszałem albo poczułem trzask i moje oczy i głowa wyrwały się na wolność.

Na prawej dłoni don Juana siedział najdziwaczniejszy gryzoń, jakiego kiedykolwiek widziałem. Wyglądał jak wiewiórka o puszystym ogonie, który jednak przypominał bardziej ogon jeżozwierza, bo miał sztywne kolce.

– Dotknij go – powiedział łagodnie don Juan.

Posłuchałem go bez namysłu i przesunąłem palcami po miękkim grzbiecie zwierzątka. Don Juan przysunął dłoń bliżej moich oczu, a wtedy zauważyłem coś, co mną wstrząsnęło. Wiewiórka miała okulary i wielkie zęby.

– Wygląda jak Japończyk – powiedziałem i zacząłem się histerycznie śmiać.

Wtedy gryzoń na dłoni don Juana zaczął rosnąć. Moje oczy ciągle jeszcze były pełne łez, gdy gryzoń stał się tak wielki, że zniknął. Dosłownie wyszedł poza pole mojego widzenia. Stało się to tak szybko, że zaskoczyło mnie w połowie ataku śmiechu. Kiedy spojrzałem ponownie, albo kiedy przetarłem oczy i skupiłem wzrok we właściwy sposób, zobaczyłem tylko dłoń don Juana. Siedział na ławce, a ja stałem naprzeciw niego, choć nie przypominam sobie, żebym wstawał.

Przez chwilę nie mogłem opanować zdenerwowania. Don Juan spokojnie powiedział mi, żebym usiadł. Umieścił moją brodę między bicepsem a przedramieniem swej lewej ręki i kostkami prawej dłoni zwiniętej w pięść uderzył mnie w sam czubek głowy. W efekcie poczułem wstrząs podobny do porażenia prądem elektrycznym, który natychmiast mnie uspokoił.

Było tak wiele spraw, o które chciałem zapytać. Ale słowa nie mogły się przedrzeć przez nawał mych myśli. Wtedy jasno sobie uświadomiłem, że straciłem kontrolę nad strunami głosowymi. Nie chciałem jednak walczyć, mówiąc coś na siłę, oparłem się tylko o ławkę. Don Juan Powiedział z mocą, że muszę się pozbierać i przestać sobie folgować. Miałem lekkie zawroty głowy. Podniósł spod ławki notes i ołówek, wręczył mi je i rozkazującym tonem polecił robić notatki.

Zdobyłem się na największy wysiłek, żeby coś powiedzieć, ale ponownie wyraźnie poczułem, że spowija mnie błona. Przez chwilę sapałem i jęczałem, podczas gdy don Juan śmiał się, aż usłyszałem albo poczułem kolejne uderzenie.

Natychmiast zacząłem pisać. Don Juan mówił, jakby mi dyktował.

– Jedna z zasad drogi wojownika polega na tym, że nigdy nie pozwala on, żeby coś go poruszyło – powiedział. – Dlatego wojownik może zobaczyć samego diabła, ale nie daje tego po sobie poznać. Jego opanowanie musi być nieskazitelne.

Zaczekał, aż skończę pisać, po czym zapytał, śmiejąc się:

– Zapisałeś to wszystko?

Zaproponowałem, żebyśmy poszli do restauracji i zjedli obiad. Umierałem z głodu. Don Juan odparł, że musimy poczekać, aż pojawi się właściwy tonal. Poważnie dodał, że jeśli właściwy tonal dzisiaj nie nadejdzie, to będziemy musieli pozostać na ławce tak długo, aż raczy się pokazać.

– Co to jest właściwy tonal? – zapytałem.

– To taki tonal, który jest po prostu odpowiedni, zrównoważony i harmonijny. Masz taki dzisiaj znaleźć, albo raczej twoja moc ma go do nas sprowadzić.

– Ale jak ja go odróżnię od innych tonali?

– O to się nie martw. Ja ci go wskażę.

– Jaki on jest, don Juanie?

– Trudno powiedzieć. To zależy od ciebie. Ten pokaz jest dla ciebie, więc ty sam ustalasz warunki.

– W jaki sposób?

– Tego nie wiem. Zrobi to twoja moc, twój nagual Każdy tonal, ogólnie mówiąc, ma dwie strony. Jedna z nich, to strona zewnętrzna, brzeg, powierzchnia wyspy. Ta bardziej surowa część związana jest z działaniem. Druga to decyzje i osądy – tonal wewnętrzny, który jest łagodniejszy, delikatniejszy i bardziej złożony. Właściwy tonal to taki, w którym te dwa poziomy znajdują się w stanie doskonałej harmonii i równowagi.

Don Juan przestał mówić. Było już ciemno i miałem trudności z robieniem notatek. Powiedział mi, żebym się przeciągnął i odprężył. Stwierdził, że był to dosyć wyczerpujący dzień, ale za to bardzo twórczy i jest pewien, że pojawi się właściwy tonal.

Przechodziły dziesiątki ludzi. Siedzieliśmy w ciszy przez jakieś dziesięć czy piętnaście minut. Nagle don Juan gwałtownie wstał.

– Coś podobnego, udało ci się! Popatrz, kto tu idzie. Dziewczyna!

Ruchem głowy wskazał na przechodzącą przez park młodą kobietę, która zbliżała się do naszej ławki. Don Juan powiedział, że jest ona właściwym tonalem. Gdyby się zatrzymała, żeby porozmawiać z którymś z nas, byłby to niewiarygodny omen. Musielibyśmy wtedy zrobić wszystko, co tylko by zechciała.

Nie mogłem wyraźnie zobaczyć rysów jej twarzy, chociaż było jeszcze dostatecznie jasno. Zbliżyła się na odległość kilku metrów, ale przeszła, nie patrząc na nas. Don Juan szeptem polecił mi wstać, podejść do niej i porozmawiać z nią.

Pobiegłem za nią i poprosiłem o wskazanie drogi. Podszedłem do niej bardzo blisko. Była młoda, miał około dwudziestu pięciu lat, wzrost średni, była bardzo atrakcyjna i zadbana. Miała łagodne oczy. Uśmiechnęła się do mnie, kiedy mówiłem. Było w niej coś ujmującego. Spodobała mi się tak bardzo jak trzej Indianie.

Wróciłem do don Juana i usiadłem.

– Czy ona jest wojownikiem? – zapytałem.

– Niezupełnie – powiedział don Juan. – Twoja moc nie jest aż tak duża, żeby sprowadzić wojownika. Ale ona jest po prostu dobrym tonalem, takim, który Mógłby się zamienić we właściwy tonal. Wojownicy wywodzą się właśnie z nich.

To, co powiedział, wzbudziło moją ciekawość. Zapytałem go, czy kobiety mogą być wojownikami. Spojrzał na mnie, najwyraźniej zaskoczony moim pytaniem.

– Oczywiście, że mogą – powiedział – Są nawet bardziej predestynowane do ścieżki wiedzy niż mężczyźni. Za to mężczyźni są nieco elastyczniejsi. Zważywszy wszystko, powiedziałbym jednak, że kobiety mają pewną przewagę.

Przyznałem, że intryguje mnie, dlaczego nigdy nie rozmawialiśmy o kobietach w kontekście jego wiedzy.

– Jesteś mężczyzną – odparł – dlatego rozmawiając z tobą, używam rodzaju męskiego. To wszystko. Reszta jest taka sama.

Chciałem dalej go wypytywać, ale wykonał gest, który oznaczał, że temat jest zakończony. Spojrzał w górę. Niebo było prawie czarne, ale obrzeża chmur były jeszcze lekko pomarańczowe.

– Koniec dnia to twoja najlepsza pora – powiedział don Juan. – Pojawienie się tej młodej kobiety o zmierzchu stanowi omen. Rozmawialiśmy o tonalu, dlatego ten omen dotyczy twojego tonala.

– Co on oznacza, don Juanie?

– To, że zostało ci niewiele czasu na poukładanie swoich spraw. Cały ten porządek, który do tej pory sobie wytworzyłeś, musi teraz zacząć funkcjonować, bo nie masz już czasu na stworzenie nowego. Albo teraz zadziała, albo okaże się, że w ogóle nie jest porządkiem.

– Co może mi się przydarzyć, don Juanie?

– Kilka lat temu wyruszyłeś po moc. Z poświęceniem znosiłeś trudy nauki, nie denerwując się i nie działając pochopnie. Teraz znalazłeś się na granicy dnia.

– Co to znaczy?

– Dla właściwego tonala wszystko na wyspie tonala stanowi wyzwanie. Inaczej mówiąc, dla wojownika wszystko na tym świecie jest wyzwaniem. Największe z nich wszystkich to oczywiście poszukiwanie mocy. Zaś moc pochodzi z naguala, a kiedy wojownik znajduje się na granicy dnia, oznacza to, że zbliża się godzina naguala, godzina mocy wojownika.

– Dalej nie rozumiem znaczenia tego wszystkiego, don Juanie? Czy to znaczy, że wkrótce umrę?

– Jeśli jesteś głupi, to umrzesz – odparował don Juan. – Ale mówiąc delikatniej, znaczy to, że niedługo będziesz robił w spodnie. Kiedyś wyruszyłeś po moc i nie da się już tego odwołać. Nie powiem, że wkrótce wypełni się twoje przeznaczenie, ponieważ nie ma żadnego przeznaczenia. Można jedynie powiedzieć, że wkrótce wypełni się twoja moc. Omen był jasny. Ta młoda kobieta przyszła do ciebie na granicy dnia. Zostało ci niewiele czasu i nie możesz go zmarnować. Dobry stan. Powiedziałbym, że najlepsze wychodzi z nas zawsze wtedy, gdy jesteśmy przyciśnięci do muru, kiedy czujemy miecz wiszący nad nami. Jeśli o mnie chodzi, nie chciałbym, aby było inaczej.
konserwa Mężczyzna
 
Imię: paweł
Posty: 35
Dołączył(a): 28 paź 2010, 12:33
Lokalizacja: Dolny Śląsk
Droga życia: 9
Zodiak: waga

Re: nagualizm

Post 01 cze 2011, 11:00

Dziękuję konserwa. :)

dla wojownika wszystko na tym świecie jest wyzwaniem. Największe z nich wszystkich to oczywiście poszukiwanie mocy.

Tak.
Moc "płynie" z wszystkich książek Castanedy...
lub może ułatwiają samo dostrzerzenie MOCy drzemiącej w nas samych jak i w każdym stworzeniu.

Nic nie jest bardziej samotne niż wieczność. I nic nie daje nam większego komfortu niż bycie człowiekiem. W gruncie rzeczy jest to kolejny paradoks – jak człowiek może utrzymać granice swojego człowieczeństwa, a jednocześnie świadomie i ochoczo zapuszczać się w absolutną samotność wieczności? Gdy rozwiążesz tę zagadkę, będziesz gotów do ostatecznej podróży.


[...] lęk jest naturalną rzeczą. Nie powinno się powstrzymywać strachu, a zresztą nie miałoby to najmniejszego sensu. Starożytni widzący wpadli w pułapkę właśnie dlatego, że tłumili strach w sytuacjach, gdy powinni się poddać śmiertelnemu przerażeniu. Ponieważ nie chcieli zaprzestać poszukiwań ani porzucić podtrzymujących ich na duchu koncepcji, w zamian kontrolowali swój strach.


Don Juan kazał mi zwrócić szczególną uwagę na to, co Usłyszę za chwilę. Oto przed tysiącami lat czarownicy odkryli, dzięki swej zdolności widzenia, że ziemia jest obdarzona wrażliwością, a jej świadomość oddziałuje: na świadomość ludzi.
Intencja jest przenikającą wszystko siłą, która sprawia, że postrzegamy. Nie dlatego stajemy się świadomi , że postrzegamy - do percepcji dochodzi pod naciskiem napierającej intencji..
[C. Castaneda]
Avatar użytkownikasinsemilla
 
Posty: 1675
Dołączył(a): 26 maja 2010, 15:45

Re: nagualizm

Post 01 cze 2011, 11:51

no to jeszcze praktyczne uwagi dotyczące strategii wojownika z mojej ulubionej książki "Wewnętrzny Ogień"
rozdział "Mali Tyrani" - dla mnie prawdziwa wisienka w dorobku Castanedy
Powiedział, że najbardziej efektywną strategię wypracowali widzący z czasów konkwisty, niekwestionowani mistrzowie skradania się. Składa się ona z sześciu powiązanych ze sobą elementów. Pięć z nich nazywa się atrybutami wojownika. Są to: kontrola, dyscyplina, wytrwałość, wyczucie odpowiedniego czasu i wola. Dotyczą one świata wojownika, który wciąż zmaga się z poczuciem własnej ważności. Szósty element, chyba najważniejszy ze wszystkich, należy do świata zewnętrznego: jest to mały tyran.

Spojrzał na mnie pytająco, sprawdzając, czy zrozumiałem.

– Zupełnie nie pojmuję – stwierdziłem. – Powtarzasz przez cały czas, że la Gorda odgrywa rolę małego tyrana w moim życiu. Kto to jest mały tyran?

– Mały tyran to prześladowca – odrzekł. – Ktoś, kto ma władzę nad życiem i śmiercią wojownika albo po prostu irytuje go niezmiernie.

Na twarzy don Juana pojawił się promienny uśmiech. Powiedział, że nowi widzący opracowali własną klasyfikację małych tyranów; choć to pojęcie dotyczy jednego z ich najpoważniejszych i najważniejszych odkryć, nowi widzący traktowali je z humorem. Don Juan zapewnił, że wszystkie klasyfikacje nowych widzących zabarwione są odrobiną złośliwego humoru, humor jest bowiem jedyną metodą przeciwstawienia się odczuwanemu przez ludzką świadomość przymusowi sporządzania list i nużących klasyfikacji.

Nowi widzący, zgodnie ze swą praktyką, uznali za stosowne postawić na samym szczycie hierarchii pierwotne źródło energii, jedynego władcę kosmosu, i nazwali je po prostu tyranem. Wszyscy inni despoci i postacie obdarzone władzą znajdują się, rzecz jasna, o wiele niżej w klasyfikacji i nie zasługują na miano tyranów. W porównaniu ze źródłem wszechrzeczy nawet najbardziej przerażający tyrani ludzcy są tylko klownami; dlatego też nazwano ich małymi tyranami, pinches tiranos.

Istnieją dwie grupy małych tyranów. Pierwsza składa się z tych, którzy prześladują nas i ściągają na nas nieszczęścia, ale nie powodują niczyjej śmierci. Nazywa się ich drobnymi małymi tyranami, pinches tiranitos. Druga grupa to ci, którzy tylko doprowadzają nas do rozpaczy i śmiertelnie irytują. Tych nazywa się tyranami – płotkami, repinches tiranitos, albo kapryśnymi tyranikami, pinches tiranitos chiguititos.

Uznałem tę klasyfikację za niedorzeczną. Byłem pewien, że don Juan wymyślał hiszpańskie nazwy od ręki. Zapytałem go o to.

– Absolutnie nie – odrzekł z rozbawieniem na twarzy. – Nowi widzący tworzyli znakomite klasyfikacje. Niewątpliwie jednym z najlepszych jest Genaro; gdybyś uważnie go obserwował, to zrozumiałbyś, co nowi widzący myślą o swoich klasyfikacjach.

Zapytałem, czy mnie nie nabiera. Zaśmiał się donośnie na widok mojego zmieszania.

– Nawet by mi to nie przyszło do głowy. Genaro mógłby tak zrobić, ale nie ja, szczególnie że wiem, jak poważnie traktujesz wszelkie klasyfikacje. Rzecz w tym, że nowi widzący traktowali wszystko bez śladu szacunku.

Dodał, że drobni mali tyrani dzielą się dalej na cztery klasy. Jedna stosuje przemoc i brutalność. Następna wprowadza wielki niepokój przez obłudny, pokrętny sposób postępowania. Trzecia męczy smutkiem. A ostatnia wprawia wojowników we wściekłość.

– La Gorda jest klasą sama dla siebie – dodał. – To mała płotka w akcji. Potrafi cię zirytować i rozwścieczyć jak nikt inny. Potrafi cię nawet uderzyć. Przez to wszystko uczy cię zachowywać dystans.

– To niemożliwe! – zaprotestowałem.

– Jeszcze nie poskładałeś w całość wszystkich fragmentów strategii nowych widzących – odparł. – Gdy już to zrobisz, zrozumiesz, jak skuteczną i sprytną metodą jest wykorzystanie małego tyrana. Mogę powiedzieć z całym przekonaniem, że ta strategia nie tylko pozbawia wojownika poczucia własnej ważności, ale też przygotowuje go do zrozumienia, że jedyne, co liczy się na ścieżce wiedzy, to nieskazitelność.

Powiedział, że nowym widzącym chodziło o ostateczny manewr, w którym mały tyran pełni rolę górskiego szczytu. Poszczególne atrybuty wojownika przypominają alpinistów, którzy spotykają się na górze.

– Zwykle wykorzystuje się przy tym tylko cztery atrybuty – ciągnął. – Piąty, wola, zawsze zachowywany jest na ostateczną konfrontację, gdy wojownik staje przed plutonem egzekucyjnym, jeśli mogę się tak wyrazić.

– A dlaczego robi się to w ten sposób?

– Bo wola należy do innego obszaru, do sfery nieznanego. Pozostałe cztery atrybuty odnoszą się do tego, co znane, czyli do obszaru, w którym działają mali tyrani. W gruncie rzeczy właśnie obsesja manipulowania tym, co znane, sprawia, że ludzie stają się małymi tyranami.

Don Juan wyjaśnił, że tylko widzący, którzy są jednocześnie nieskazitelnymi wojownikami i po mistrzowsku opanowali wolę, potrafią wykorzystywać wszystkie pięć atrybutów. Jednoczesne ich użycie jest mistrzowskim manewrem, którego nie da się wykonać na etapie zwykłych ludzkich działań.

– Cztery pierwsze atrybuty w zupełności wystarczą, by poradzić sobie nawet z najgorszym małym tyranem – mówił. – Oczywiście pod warunkiem, że się takiego znajdzie. Jak już wspominałem, mały tyran jest zewnętrznym elementem, który pozostaje poza naszą kontrolą i być może jest to właśnie najważniejszy element ze wszystkich. Mój dobroczyńca mawiał, że wojownik, który natrafi na małego tyrana, jest szczęściarzem. Chciał przez to powiedzieć, że dobry los wprowadza małego tyrana na naszą ścieżkę, bo jeśli tak się nie stanie, to trzeba samemu jakiegoś poszukać.

Powiedział, że jednym z największych osiągnięć widzących z czasów konkwisty było odkrycie schematu, który nazwał trójstopniową progresją. Dzięki zrozumieniu natury człowieka doszli oni do niepodważalnego wniosku, że jeśli widzący nie ugnie się w konfrontacji z małym tyranem, to na pewno uda mu się bezkarnie stanąć twarzą w twarz z nieznanym, a wówczas będzie potrafił znieść nawet obecność niepoznawalnego.

– Przeciętny człowiek będzie uważał, że kolejność tego zdania powinna zostać odwrócona – ciągnął don Juan. – Widzący, który nie ustępuje przed nieznanym, z pewnością poradzi sobie także z małym tyranem. Ale tak nie jest. Właśnie to założenie zniszczyło niezwykłą wiedzę starożytnych widzących. Teraz już jesteśmy mądrzejsi. Wiemy, że nic nie utemperuje ducha wojownika lepiej niż konieczność zadawania się z niemożliwymi do zniesienia ludźmi obdarzonymi władzą. Tylko w takich warunkach wojownik potrafi wykształcić w sobie trzeźwość umysłu i spokój wewnętrzny, które pozwolą mu znieść napór nieznanego.

Zacząłem gwałtownie protestować. Powiedziałem, że moim zdaniem tyrani mogą wzbudzić w swoich ofiarach jedynie poczucie bezradności albo brutalność równą ich własnej. Wspomniałem o tym, że przeprowadzano niezliczone eksperymenty, których celem było zbadanie wpływu fizycznych i psychicznych tortur na psychikę ofiar.

– Sam powiedziałeś, na czym polega różnica – odparował don Juan. – Chodzi o ofiary, nie o wojowników. Kiedyś myślałem tak jak ty. Powiem ci, dlaczego zmieniłem zdanie, ale najpierw wróćmy do tego, co mówiłem o czasach konkwisty. Widzący z tego okresu nie mogliby sobie wymarzyć lepszych warunków. Hiszpanie byli małymi tyranami, przy których widzący musieli wykorzystywać wszystkie swe umiejętności; po przejściach z konkwistadorami byli w stanie poradzić sobie absolutnie ze wszystkim. Mieli masę szczęścia. W tamtych czasach małych tyranów spotykało się co krok. Ale te wspaniałe lata obfitości minęły i wszystko się zmieniło. Mali tyrani już nigdy nie osiągnęli takiego znaczenia; tylko wówczas mieli nieograniczoną władzę. Mały tyran, który ma nieograniczoną władzę, jest niezastąpionym elementem w szkoleniu mistrza widzenia. Niestety, w naszych czasach większość widzących musi się bardzo starać, by znaleźć godnego tyrana. Większość z nich musi się zadowolić małą płotką.

– A czy ty znalazłeś małego tyrana, don Juanie?

– Miałem szczęście. To mnie odnalazł wielki mały tyran. Wtedy jednak czułem się tak jak ty teraz: nie potrafiłem uważać się za szczęściarza.

Don Juan powiedział, że jego przejścia zaczęły się na kilka tygodni przed pierwszym spotkaniem z dobroczyńcą. Miał wtedy zaledwie dwadzieścia lat i dostał pracę jako robotnik w cukrowni. Zawsze był bardzo silny, toteż nie miał kłopotu ze znalezieniem pracy fizycznej. Pewnego dnia, gdy przesuwał ciężkie worki z cukrem, podeszła do niego jakaś kobieta po pięćdziesiątce. Była bardzo dobrze ubrana, wyglądała na zamożną i odznaczała się dominującym sposobem bycia. Przyjrzała się don Juanowi, powiedziała coś do brygadzisty i odeszła. Następnie brygadzista podszedł do don Juana i zaproponował, że za pewną opłatą zarekomenduje go do pracy w domu właściciela cukrowni. Don Juan jednak nie miał pieniędzy. Brygadzista z uśmiechem odrzekł, że to nie jest powód do zmartwienia, bo będzie miał ich dużo w dniu wypłaty. Poklepał don Juana po plecach i zapewnił, że praca dla szefa jest wielkim zaszczytem.

Don Juan był wtedy prostym, niewykształconym Indianinem, żył z dnia na dzień i nie tylko uwierzył w każde słowo brygadzisty, ale wręcz uznał, że jest to cud zesłany przez dobrą wróżkę. Obiecał, że zapłaci tyle, ile brygadzista zażąda, ten zaś wymienił dużą sumę, która miała być spłacona w ratach.

Zaraz potem sam zaprowadził don Juana do domu położonego dość daleko za miastem i zostawił go tam z innym brygadzistą, wielkim, brzydkim i ponurym mężczyzną, który zadawał mnóstwo pytań. Wypytywał o rodzinę don Juana, a gdy ten odpowiedział, że nie ma żadnej, mężczyzna uśmiechnął się z zadowoleniem, pokazując zepsute zęby.

Obiecał, że don Juan dostanie dobrą pensję i będzie mógł nawet odłożyć trochę pieniędzy. Nie będzie miał żadnych wydatków, ponieważ ma zapewniony nocleg i wyżywienie.

Śmiech tego człowieka był przerażający. Don Juan poczuł, że musi natychmiast uciekać. Rzucił się pędem do bramy, ale mężczyzna zastąpił mu drogę. W ręku trzymał rewolwer. Pochylił się i wbił lufę w brzuch don Juana.

– Jesteś tu po to, żeby zaharować się na śmierć – oznajmił. – I pamiętaj o tym.

Szturchając don Juana kijem, postawił go przed boczną ścianą domu i oznajmił, że jego ludzie pracują codziennie od świtu do nocy bez żadnej przerwy. Następnie kazał mu wykopać dwa olbrzymie karcze drzew. Dodał jeszcze, że gdyby don Juan próbował uciekać albo powiadomić władze, zastrzeli go, a gdyby ucieczka jednak się powiodła, przysięgnie w sądzie, że don Juan próbował zamordować szefa.

– Będziesz tu pracował do śmierci – powiedział. – A potem inny Indianin zajmie twoje miejsce, podobnie jak ty sam zajmujesz miejsce zmarłego Indianina.

Don Juan opowiadał, że dom przypominał fortecę. Wszędzie pełno było uzbrojonych ludzi z maczetami. Zajął się więc pracą i próbował nie myśleć o swoim losie. Pod wieczór mężczyzna wrócił i kopniakami, bo nie podobał mu się wyzywający wyraz oczu don Juana, doprowadził go do kuchni. Zagroził, że jeśli don Juan nie będzie mu posłuszny, podetnie mu ścięgna ramion.

W kuchni stara kobieta podała mu jedzenie. Don Juan był tak zdenerwowany i przestraszony, że nie mógł jeść, ale kobieta poradziła, żeby jadł, ile tylko może. Musi być silny, powiedziała, bo jego praca nie będzie miała końca. Przestrzegła go przed losem jego poprzednika, który zmarł zaledwie o dzień wcześniej. Był zbyt słaby, by pracować, i wypadł z okna na pierwszym piętrze.

Don Juan pracował w domu szefa przez trzy tygodnie, a brygadzista przez cały ten czas znęcał się nad nim, nie dając mu chwili wytchnienia. Zmuszał go do wykonywania wszystkich najcięższych i najbardziej niebezpiecznych prac, grożąc nożem, pistoletem albo pałką. Codziennie wysyłał go do czyszczenia stajni, w których stały zdenerwowane ogiery. Każdego ranka don Juan był przekonany, że to już jego ostatni dzień na tym świecie. A przetrwanie oznaczało tylko tyle, że następnego dnia znów będzie musiał przechodzić to samo piekło.

W końcu don Juan poprosił o wolne pod pretekstem, że musi pojechać do miasta, by zapłacić brygadziście z cukrowni pieniądze, które był mu winien. Tutejszy brygadzista odrzekł jednak, że don Juan nie może przerwać pracy nawet na chwilę, bo jest po uszy w długach już tylko dlatego, że praca w tym domu jest przywilejem.

Don Juan uświadomił sobie, że znalazł się w beznadziejnym położeniu. Zrozumiał, o co w tym wszystkim chodziło. Obydwaj brygadziści byli w zmowie. Zabierali prostych indiańskich robotników z cukrowni, doprowadzali ich do śmierci pracą ponad siły i dzielili się ich zarobkami. Gdy to wszystko do niego dotarło, wpadł w taką złość, że z krzykiem przebiegł przez kuchnię i wpadł do domu, wprawiając w osłupienie brygadzistę i pozostałych robotników. Don Juan wybiegł z domu przez frontowe drzwi i prawie udało mu się uciec, ale brygadzista dogonił go na drodze, postrzelił w pierś i zostawił rannego, by tam umarł.

Śmierć jednak nie była przeznaczona don Juanowi; jego dobroczyńca znalazł go na drodze i pielęgnował aż do wyzdrowienia.

– Gdy opowiedziałem całą historię dobroczyńcy – mówił don Juan – ten nie potrafił pohamować podniecenia. Powiedział, że taki brygadzista to skarb, którego nie wolno zmarnować i że kiedyś będę musiał wrócić do tego domu. Jego zdaniem miałem niesłychane szczęście, bo znalazłem jednego na milion małego tyrana obdarzonego niemal nieograniczoną władzą. Uznałem, że staruszek zwariował. Dopiero po latach zrozumiałem do końca, o co mu chodziło.

– To jedna z najokropniejszych historii, jakie kiedykolwiek słyszałem – stwierdziłem. – Czy naprawdę wróciłeś do tego domu?

– Oczywiście, że tak, w trzy lata później. Mój dobroczyńca miał rację. Taki mały tyran zdarza się raz na milion i nie mogłem stracić okazji.

– A jak ci się udało tam wrócić?

– Dobroczyńca opracował strategię wykorzystującą cztery atrybuty wojownika: kontrolę, dyscyplinę, wytrwałość i odpowiednie wyczucie czasu.

Dobroczyńca wyjaśnił don Juanowi, jak ma wykorzystać kontakt z tym człowiekiem-bestią. Przy tej okazji zapoznał go także z czterema pierwszymi krokami na drodze wiedzy. Pierwszy krok to decyzja o rozpoczęciu nauki. Gdy już uczniowie zmienią swoją wizję siebie i świata, mogą uczynić drugi krok i stać się wojownikami, to znaczy ludźmi zdolnymi do niezrównanej dyscypliny i samokontroli. Gdy wojownik posiądzie już wytrwałość i wyczucie odpowiedniego czasu, może uczynić trzeci krok, to znaczy stać się człowiekiem wiedzy. Z kolei człowiek wiedzy, który nauczy się widzieć, czyni czwarty krok i staje się widzącym.

Dobroczyńca uznał, że don Juan znajduje się na ścieżce wiedzy już wystarczająco długo, by opanować co najmniej dwa pierwsze atrybuty: kontrolę i dyscyplinę. Don Juan podkreślił, że obydwa te atrybuty odnoszą się do stanu ducha. Wojownik jest skupiony na sobie, nie w egoistyczny sposób, lecz przez to, że dogłębnie i nieustannie bada własne wnętrze.

– Wówczas nie mogłem jeszcze posiąść dwóch pozostałych atrybutów – ciągnął don Juan. – Wytrwałość i wyczucie czasu nie są wyłącznie wewnętrznymi stanami. Są one domeną człowieka wiedzy. Dobroczyńca zademonstrował mi je przez swoją strategię.

– Czy to znaczy, że sam nie potrafiłbyś stawić czoła małemu tyranowi? – zapytałem.

– Jestem pewien, że dałbym sobie radę, chociaż zawsze miałem wątpliwości, czy potrafiłbym to uczynić z talentem i radością. Mojemu dobroczyńcy sterowanie sytuacją sprawiało radość. Korzystanie z małego tyrana powinno nie tylko służyć udoskonaleniu ducha wojownika, ale też dawać radość i szczęście.

– W jaki sposób potwór, jakiego opisałeś, mógłby stać się źródłem radości dla kogokolwiek?

– On nawet się nie umywał do prawdziwych potworów, które napotkali nowi widzący w czasie konkwisty. Wszystko wskazuje na to, że kontakty z nimi sprawiały tym widzącym nieziemską radość. Udowodnili oni, że nawet najgorsi tyrani mogą stać się źródłem szczęścia, oczywiście pod warunkiem, że człowiek jest wojownikiem.

Don Juan wyjaśnił, że błąd popełniany przez przeciętnych ludzi w konfrontacji z małymi tyranami polega na tym, iż nie mają oni strategii, na której mogliby się oprzeć; śmiertelnym błędem jest to, że przeciętni ludzie traktują siebie zbyt poważnie; własne działania i uczucia, a także uczynki małych tyranów, wydają im się najważniejsze na świecie. W przeciwieństwie do nich, wojownicy mają dobrze przemyślaną strategię i są wolni od poczucia własnej ważności. Zrozumieli już, iż rzeczywistość jest tylko naszą interpretacją, i to pomogło im ograniczyć poczucie własnej ważności. Właśnie ta wiedza dawała nowym widzącym zdecydowaną przewagę nad prostodusznymi Hiszpanami.

Gdy don Juan uświadomił sobie, że mali tyrani traktują siebie śmiertelnie poważnie, a wojownicy – nie, był już pewien, że uda mu się pokonać brygadzistę.

Zgodnie ze strategicznym planem dobroczyńcy postarał się o pracę w tej samej cukrowni co poprzednio. Nikt już nie pamiętał, że pracował tam w przeszłości; ubodzy wieśniacy przychodzili do cukrowni i znikali z niej bez śladu. Strategia zakładała, że don Juan okaże gorliwość do pracy, jeśli ktokolwiek pojawi się szukając następnej ofiary. Okazało się, że do cukrowni przyszła ta sama kobieta, co przed laty. Także i tym razem zwróciła uwagę na don Juana. Teraz był on jeszcze silniejszy fizycznie.

Wszystko odbyło się według tego samego schematu. Strategia wymagała jednak, by don Juan odmówił brygadziście zapłaty za pośrednictwo. Mężczyzna, któremu nigdy nikt się nie przeciwstawił, był zdumiony i zagroził, że zwolni don Juana z pracy. Don Juan odpowiedział mu groźbą. Rzekł, że pójdzie prosto do domu tej kobiety i spotka się z nią. Wiedział, że kobieta, która była żoną właściciela cukrowni, nie miała pojęcia o praktykach brygadzistów. Powiedział brygadziście, że wie, gdzie ona mieszka, bo pracował na otaczających dom polach przy ścinaniu trzciny cukrowej. Mężczyzna zaczął się targować. Don Juan zażądał od niego pieniędzy za zgodę na pracę w domu właścicielki. Brygadzista poddał się i wręczył mu kilka banknotów. Don Juan doskonale zdawał sobie sprawę, że zgoda brygadzisty była tylko wybiegiem, który miał go ściągnąć do domu.

– Tym razem także sam mnie tam zaprowadził – opowiadał don Juan. – Była to stara hacjenda. Mieszkali w niej właściciele cukrowni – bogacze, którzy albo wiedzieli, co się dzieje pod ich dachem, ale nic ich to nie obchodziło, albo byli zbyt zobojętniali, by cokolwiek zauważyć. Ledwie dotarliśmy na miejsce, wbiegłem do domu, by poszukać właścicielki. Znalazłem ją, padłem na kolana i w podzięce ucałowałem jej dłoń. Obydwaj brygadziści byli wściekli.

– Brygadzista w domostwie zachowywał się tak, jak poprzednio. Ale teraz już byłem odpowiednio wyposażony, by sobie z nim poradzić; miałem kontrolę, dyscyplinę, wytrwałość i wyczucie właściwej chwili. Wszystko poszło zgodnie z planem dobroczyńcy. Dzięki samokontroli potrafiłem spełnić nawet najbardziej idiotyczne żądania brygadzisty. W takich sytuacjach przede wszystkim wyczerpuje nas lekceważenie naszego poczucia własnej wartości. Każdy człowiek, który ma w sobie choć odrobinę dumy, czuje się rozdarty wewnętrznie, gdy ktoś mu udowadnia jego bezwartościowość.

– Wykonywałem wszystkie polecenia z przyjemnością. Byłem radosny i silny. Nic mnie nie obchodziła duma ani strach. Zachowywałem nieskazitelność wojownika. Odpowiednie nastrojenie ducha, gdy ktoś po tobie depcze, to właśnie kontrola.

Don Juan wyjaśnił, że strategia dobroczyńcy wymagała, by zamiast użalać się nad sobą, jak czynił to wcześniej, natychmiast wziął się do roboty i poznał wszystkie mocne punkty, słabości i dziwactwa brygadzisty.

Okazało się, że największą jego siłą była gwałtowna natura i śmiałość. Postrzelił don Juana w biały dzień, na oczach tłumu ludzi. Jego wielką słabością było to, że lubił swoją pracę i nie chciał narażać się na ryzyko jej utraty. W żadnym wypadku nie poważyłby się zabić don Juana w biały dzień w obrębie domostwa. Innym słabym punktem była jego rodzina. Miał żonę i dzieci, które mieszkały w chacie w pobliżu hacjendy.

– Zbieranie takich informacji, gdy ktoś cię bije, to dyscyplina – wyjaśnił don Juan. – Ten człowiek był prawdziwym wrogiem. Nie zasługiwał na miłosierdzie. Według nowych widzących idealny mały tyran nie ma żadnej cechy, która mogłaby odkupić jego winy.

Don Juan stwierdził, że strategia dobroczyńcy prowadziła do opanowania dwóch pozostałych cech wojownika, których wcześniej nie posiadał: wytrwałości oraz wyczucia odpowiedniej chwili. Wytrwałość polega na cierpliwym czekaniu bez pośpiechu i niepokoju – na prostym, radosnym wstrzymywaniu odwetu.

– Codziennie musiałem się płaszczyć – ciągnął don Juan – i czasami płakałem pod biczem brygadzisty. A jednak byłem szczęśliwy. Strategia dobroczyńcy pomogła mi żyć z dnia na dzień, nie czując nienawiści do tego człowieka. Byłem wojownikiem. Wiedziałem, że czekam, i wiedziałem, na co czekam. W tym właśnie leży wielka radość bycia wojownikiem.

Plan dobroczyńcy wymagał, by don Juan systematycznie dręczył swego prześladowcę uciekając się pod opiekę wyższej instancji; podobnie widzący nowego cyklu w czasach konkwisty chronili się za tarczą kościoła katolickiego. Czasami zwykły ksiądz był potężniejszy od magnata.

Tarczą don Juana była kobieta, która dała mu pracę. Za każdym razem, gdy ją widział, klękał przed nią i nazywał ją świętą. Błagał, by dała mu medalik z wizerunkiem swojej patronki, do której mógłby się modlić o jej zdrowie i pomyślność.

– Dostałem medalik – ciągnął – i to wprawiło brygadzistę we wściekłość. A gdy udało mi się przekonać wszystkich służących do wieczornej modlitwy, niewiele brakowało, żeby dostał apopleksji. Chyba właśnie wtedy postanowił mnie zabić. Nie mógł pozwolić mi dalej działać. Ja zaś zorganizowałem wówczas wspólne odmawianie różańca przez wszystkich służących w domu. Właścicielka uznała mnie za niezwykle pobożnego człowieka. Od tamtej pory nie spałem spokojnie ani nie spędzałem nocy we własnym łóżku. Każdego wieczoru wchodziłem na dach. Dwukrotnie zauważyłem stamtąd brygadzistę, który szukał mnie w środku nocy z morderczym wyrazem twarzy.

– Codziennie wysyłał mnie do stajni. Miał nadzieję, że ogiery stratują mnie na śmierć, ja jednak oparłem o ścianę w kącie kilka ciężkich desek i chroniłem się za nimi. On o tym nie wiedział, bo od zapachu koni dostawał torsji – była to jeszcze jedna z jego słabości, najbardziej zabójcza, jak się miało okazać.

Don Juan powiedział, że wyczucie czasu steruje wyzwoleniem wszystkiego, co wcześniej było wstrzymywane. Kontrola, dyscyplina i wytrwałość stanowią tamę, za którą wszystko się gromadzi, a wyczucie odpowiedniej chwili jest śluzą w tej tamie.

Jedyną bronią brygadzisty była agresja, którą terroryzował robotników. Gdy zneutralizowało się jego agresję, stawał się niemal zupełnie bezradny. Don Juan wiedział, że brygadzista nie odważy się go zabić w obrębie domostwa, więc pewnego dnia obraził go w obecności innych robotników i w zasięgu wzroku właścicielki. Nazwał brygadzistę tchórzem, który śmiertelnie obawia się żony swego pana.

Plan dobroczyńcy wymagał, by don Juan poczekał na taką właśnie chwilę i wykorzystał ją do odwrócenia sytuacji. Niespodziewane rzeczy zawsze zdarzają się w taki sposób. Najniższy z niewolników zaczyna wykpiwać tyrana, ośmiesza go w obecności ważnych osób, szydzi z niego, a potem ucieka, nie zostawiając tyranowi czasu na zemstę.

– Brygadzista oszalał z wściekłości, ale ja już pokornie klęczałem przed właścicielką. – opowiadał don Juan.

Gdy kobieta weszła do domu, brygadzista i jego przyjaciele zawołali don Juana na tyły domu, rzekomo do pracy. Brygadzista był blady z gniewu. Don Juan odczytał jego zamiary z tonu głosu. Udał posłuszeństwo, ale zamiast pójść za dom, pobiegł do stajni. Miał nadzieję, ze konie narobią hałasu i właściciele przyjdą sprawdzić, co się dzieje. Wiedział, ze brygadzista nie ośmieli się go zastrzelić, bo wystrzał byłby zbyt głośny, a on za bardzo się bał utraty pracy. Don Juan wiedział też, ze brygadzista nie wejdzie do pomieszczenia, w którym znajdują się konie, chyba, ze zostanie sprowokowany ponad wszelką wytrzymałość.

– Wskoczyłem do zagrody najdzikszego ogiera, a mały tyran, oszalały z furii, wyciągnął nóź i rzucił się za mną. Natychmiast schowałem się za swoją ochroną z desek. Koń kopnął go raz i było po wszystkim.

– Spędziłem w tym domu sześć miesięcy i przez ten czas wyćwiczyłem się w czterech atrybutach wojownika. Dzięki nim odniosłem sukces. Ani razu nie użalałem się nad sobą i nie łkałem z bezsilności. Byłem radosny i spokojny. Miałem znakomitą samokontrolę i dyscyplinę i na własnej skórze przekonałem się, jaką przewagę daje nieskazitelnemu wojownikowi wytrwałość oraz wyczucie odpowiedniej chwili. I ani przez moment nie życzyłem temu człowiekowi śmierci.

– Dobroczyńca powiedział mi coś bardzo interesującego. Wytrwałość to wstrzymywanie siłą ducha zapłaty, o której wojownik wie, ze słusznie się komuś należy. Nie znaczy to, ze wojownik przez cały czas knuje intrygi wymierzone w innych albo myśli o tym, jak wyrównać przeszłe rachunki. Wytrwałość jest zupełnie niezależną cechą. Jeśli wojownik posiada kontrolę, dyscyplinę i wyczucie chwili, wytrwałość jest gwarancją, ze odda to, co należne, temu, kto na to zasłużył.

– Czy zdarza się, ze mali tyrani zwyciężają w konfrontacji z wojownikiem i niszczą go? – zapytałem.

– Oczywiście. Był taki okres, na początku konkwisty, gdy szeregi wojowników zostały zdziesiątkowane. Ginęli jak muchy. Mali tyrani mogli skazać na śmierć kogo tylko chcieli, wyłącznie dla kaprysu. Ta presja posłużyła znacznemu wyrafinowaniu sztuki widzących.

Don Juan powiedział, ze w tych czasach widzący, którzy przeżyli, musieli wytężyć całą swą moc, by znaleźć nowe metody działania.

– Nowi widzący wykorzystali małych tyranów. – mówił don Juan, wpatrując się we mnie nieruchomo. – nie tylko po to, by pozbyć się poczucia własnej ważności, ale też po to, by dokonać niezmiernie wyrafinowanego manewru prowadzącego do zniknięcia z tego świata. Zrozumiesz to później, gdy dowiesz się więcej o opanowaniu świadomości.

Powiedziałem, ze najbardziej interesuje mnie to, czy obecnie, w naszych czasach, mali tyrani, jakich on nazywał drobnymi płotkami, mogą pokonać wojownika.

– Zawsze może się tak zdarzyć. – odrzekł. – Tylko ze nie pociąga to za sobą tak dramatycznych konsekwencji jak kiedyś. Teraz wojownik zawsze może odzyskać siły albo wycofać się i wrócić później. Ale jest jeszcze inny aspekt tego problemu. Porażka z rąk drobnej płotki nie jest śmiertelna, lecz druzgocąca. Symbolicznie jednak stopień śmiertelności jest tu równie wysoki. Chcę przez to powiedzieć, ze wojowników, którzy ugną się przed drobną płotką, niszczy ich własne poczucie porażki i bez wartościowości. Dla mnie jest to równoznaczne z wysoką śmiertelnością.

– A po czym poznaje się porażkę?

– Każdy, kto przyłączy się do małego tyrana, ponosi porażkę. Działanie w gniewie, bez kontroli i dyscypliny, brak wytrwałości, to porażka.

– Co się dzieje z wojownikiem, który poniósł porażkę?

Albo na nowo zbiera siły, albo rezygnuje z poszukiwania wiedzy i na resztę życia dołącza do szeregów małych tyranów.


uwielbiam tą puentę :lol:
konserwa Mężczyzna
 
Imię: paweł
Posty: 35
Dołączył(a): 28 paź 2010, 12:33
Lokalizacja: Dolny Śląsk
Droga życia: 9
Zodiak: waga

Re: nagualizm

Post 04 cze 2011, 04:41

"W świecie, w którym śmierć jest myśliwym, nie ma, mój drogi, czasu na żale czy wątpliwości. Czasu wystarcza tylko na decyzje."

"W świecie, gdzie śmierć jest myśliwym, nie ma ani małych, ani wielkich decyzji. Są tylko decyzje, jakie podejmujemy w obliczu nieuchronnej śmierci."

O!

I jeszcze jeden cytacik miodzio:
"Wszyscy jesteśmy głupcami, a ty nie możesz stanowić wyjątku."
:D

z "Podróż do Ixtlan"
Intencja jest przenikającą wszystko siłą, która sprawia, że postrzegamy. Nie dlatego stajemy się świadomi , że postrzegamy - do percepcji dochodzi pod naciskiem napierającej intencji..
[C. Castaneda]
Avatar użytkownikasinsemilla
 
Posty: 1675
Dołączył(a): 26 maja 2010, 15:45

Powrót do działu „Praktyka”

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 3 gości

cron