Zjawisko snu, świadomego i tego zwykłego. Techniki oneironautyczne, opisy Waszych snów.

miałem sen

Post 02 lut 2012, 00:23

no więc zdarzyło się, miałem sen:

Staram się usnąć. Leżę na plecach. Rozluźniam całe ciało, począwszy od stóp przez kostki, uda, tułów, aż po czubek głowy. Czuję rozpływające się ciepło. Oddech się wycisza. Oczy zamkniętę, pojawiają się powidoki, wznoszę oczy do góry.

Mam świadomość, zaczynam widzieć w półmroku, czuję że oczy mam wciąż zamknięte. Wstaję z łóżka i podchodzę do lustra się przejrzeć. Nic w lustrze nie widzę. Nie pamiętam jak wyglądam. Wpatruję się w czarną lustrzaną taflę, zaczyna ona być ciekła. Staram się przypomnieć sobie jak wyglądam. Chcę zobaczyć swoje oblicze, powoli rozpoznaję twarz. Moja - niemoja? Patrzę w oczy. Nagle jestem z drugiej strony lustra i patrzę na siebie. Jak przez lustro weneckie. Rozglądam się gdzie jestem. Jestem w tym samym pokoju. Gdzieś po prawej ręce siedzi stary indianin. Z wielkim nosem, sylwetka i kamienna twarz oczy ciemne i spokojne. Przygląda się mi badawczo - jakby jakiś test, ale czemu się mi pokazał. Patrzę mu w oczy. Zrozumiałem co znaczy kamienna twarz indianina, jest to przeogromny wewnętrzny spokój który wypływa z tego, że on wie doskonale co się dzieje, że to wszystko nie jest dla niego żadną niespodzianką, jest to spokój czujny i jednocześnie odprężony niczym spokój po medytacji - on medytuje rzeczywistość jest całkowicie tu i teraz, jest sobą, niczego nie udaje. Jego spokój jest moim spokojem, zainteresowanie wygasa.
Oglądam swoje dłonie, są inne, bardzo umięśnione, bardzo silne, nabite i pobróżdżone. Paznokcie duże, okrągłe z obwódkami ziemi. Skóra ciemniejsza, sucha. To nie są moje ręce jakie je znałem do tej pory, ale akceptuję je jak swoje bez żadnego sprzeciwu i chęci zamienienia na te które znam.
Siadam w fotelu i patrzę na łóżko - tam śpi moje ciało - mój pustak. Jestem spokojny, odprężony ale czujny, skupiony, czekam jak to się wszystko rozwinie.

Wokół zbierają się kłęby gęstego ciemnoszarego dymu, kotłują się i wirują, ale nie zadymiają pomieszczenia. Wtedy go poznaję. Ten dym to Reinhard. Wołam REINI. Dym zawirował i błyskawiczne przemienił się w delfina. Delfin nie może pozbierać się z radości, że go zobaczyłem i przejrzałem. Skrzeczy do mnie, obsypuje mnie skrzeczącymi dzwiękami swojego echolokatora. Nie rozumiem słów. Czuję wszechprzepełniającą go radość. Jego radość przelewa się do mnie. Jest wszechszczęśliwy. Tańczy na ogonie. Nurkuje, prycha wodą, robi prysznic jak wieloryb. Skrzeczy, na pożegnanie, odpływa. (Później dowiaduję się, że Reini miał tego dnia kremację)

Obserwuję i doświadczam pustki po delfinie. Odszedł wolny. Czekam.

Budzę się w wolińskim lesie, wiele razy spacerowałem tą drogą. Poznaję igliwie. jest wilgotne, jest jesień, są chmury, jest niezbyt jasno. Patrzę na trawę, zwiędłe liście. Jest pięknie. Wilgoć w powietrzu pachnie glebą i grzybami. Kładę się na ziemi. Leżę na plecach. Rozpuszczam się w glebie, wchłania mnie, czuję wszystkie igiełki, ziarenka piasku, żyjątka. Przygasa światło. Zapach, smak i willgoć ziemi jest coraz intensywniejsza. Czuję żyjątka ziemi. Ssają mnie, podgryzają, jestem częścią ziemi, wilgocią jestem połączony ze wszystkim i wszystkimi. Jesteśmy tylko odmianami wody. Wszystko jest z wody, ale nie jest płynne. Jest ustalone i uformowane. Dżdżownica przebija się przezemnie, połyka glebę i drobinki mnie. Życie w glebie mnie zjada. Ulegam rozkładowi. Czuję ciepło rozpływające się po resztkach mojego rozproszonego ciała. Jedzą mnie, czuję, że też jestem tymi żyjątkami i czuję jak zjadam siebie. Wynurzam się na powierzchnię teraz bardziej czuję swoje ciało.

Wyciągam ręce przed siebie. Dłonie otwarte, miękkie przedramiona na zewnątrz. Czuję ciepło. Sęp je moje żyły, nic nie boli, akceptuję to nadstawiam my by było mu wygodnie jeść. Chcę by mnie zjadł, niech się naje, potrzebuje tego, niech to będzie moja ofiara dla Ziemi. Pojawia się więcej ucztujących zwierząt, owadów i żyjątek. Zjadają mnie zupełnie, przyglądam się temu. Wogóle nie boję się śmierci, bo nie umieram. Wszystko jest połączone, jestem wszystkim, wszystko jest mną.

Rozglądam się po lesie, patrzę na drzewa, mają różną korę, różny kształt, wszystkie są inne, są lasem. Las jest bezpieczny. Nigdzie nie jest tak bezpiecznie jak w lesie. Cały czas się rozglądam, studiuję detale lasu. Szukam, cały czas szukam. Czego szukam. Szukam zwierząt, istot. Jest Kruk, jest Gawron, jest Orzeł wysoko, jestem blisko z nimi i się im przyglądam. One patrzą na mnie badawczo, ze spokojem starego indianina. Odlatują, nie poświęcam im więcej uwagi. Jest Pies/Wilk, o ogromnych niebieskich ocza, patrzymy na siebie nawzajem. Odwarca się i odchodzi, czuję, że jeszcze nie jest właściwy czas na tą znajomość.
Przychodzi ogromny, gigantyczny Jeleń. Rogi ma ogromne, są one masywne, u nasady są bardzo grube lecz płaskie, składają się z płatów które mienią się drobinami światła. Jakby to była korona która rozchodzi się w poroże. Patrzy na mnie jednym okiem, z profila. Śliczne brązowe, migdałowe oko, jak oko Diany. Zatrzymał się, stoi, bije od niego nieograniczony niczym spokój. Rozlewa się ten spokój na cały Las. To on decyduje co będzie dalej. Podziwiam go. Jestem przepełniony ekstazą jak na niego patrzę - jest doskonale piękny.
Delikatnie skinął głową abym szedł za nim. Idę. Doganiam go i staram się iść obok niego. Przyśpiesza, razem truchtamy, cały czas jak wierny pies się w niego wpatruję. Śledzę każdy jego gest. Przyśpiesza biegniemy. Nie nadążąm, zostaję w tyle. Patrzę jak zgrabnie i bez wysiłku biegnie, nie mogę go dogonić choć się staram. Nie czuję zmęczenia. Zatrzymuje się do mnie przodem, nachyla się nademną. Zmienia mnie w małego chłopca i jak ojciec bierze mnie na barana. Trzymam się rogów. Zaczyna mnie nieść. Truchta, biegnie, galopuje. Cały czas mnie zmienia, robię się coraz młodszy, coraz mniejszy, zamienia mnie w kulkę światła, o kolorze biało - błękitno zielonkawym. Jestem jak inne klejnoty w koronie. Dobiegamy nad urwisko. Stoimy nad Klifem. Dotarliśmy na miejsce. Schyla głowę bym zsiadł.

Moja Kula Światła skacze z jego grzbietu w dół Klifu. Uderzam w piasek i się odbijam, lecę coraz szybciej w kierunku Słońca. Opuszczam Ziemię. Widzę Księżyc jak odbija gęste, lejące się światło słońca. Gdy przelatuję obok Ksieżyca, pasma odbitego słonecznego światła mnie dosięgają, dają mi energię i rozpędzają jeszcze bardziej w stronę Śłońca. Lecę tak szybko. Wbijam się w impetem w Gwiazdę. Pędzę do jej jądra, chcę czuć jej ciepło. Chcę się w niej rozpuścić. Jest tak gorąco. Spalam się. Jestem ogniem.

Klęczę na jednym kolanie z pochyloną głową. Moje ciało składa się z pomarańczowo-czarnych płomieni. Jestem ognistą istotą. Nademna pochyla się smukła istota ze światła. Jest oślepiająca nie mogę na nią patrzyć. Jest przyjazna. Rozglądam się. Jesteśmy zawieszeni w pustce gwiezdnej. Wokół są galaktyki. Nademną Droga Mleczna. Zaczynam się jej przyglądać. Ciągnie mnie tam. Mogę tam lecieć. Chcę tego. Ryk Jelenia mnie powstrzymuje, zatrzymuje i ściąga na Ziemię, do bezpiecznego lasu. Tracę świadomość. Budzę się, przewracam z pleców na bok. Czuję obcość mojego ciała. Jakbym się wynurzał z głębokiego nurkowania. Pierwszy oddech, czuję się nieswój.

Budzę się. Widzę moich Dziadków i Babcie. Dziadka Janka jak mnie tuli i chroni. Babcię Helenkę. Z rozwichrzonym włosem jak w aureoli. Z magnetycznym spojrzeniem, nie mogę wytrzymać jej spojrzenia, nigdy nie mogłem, zawsze mnie zawstydzało, patrzy na wskroś przezemnie. Widzę jak robi makaron i się temu przyglądam, jak ulepiła dla mnie kaczuszkę i jak ją zjadam w rosole. Widzę Babcię Basię. Przygląda mi się z uniesioną brwią. Dziadka Bolka, który patrzy. rozradowany. prosto w oczy, cieszy się.

Przepełnia mnie ciepła miłość. Chcę się nią dzielić. Jestem połączony z dziadkami, babciami i bliskimi wstęgami tej miłości. Tracę świadomość.

czy to sen, czy to wizja, co to było....
rork
nic nie wiem
 
Imię: rork
Posty: 1
Dołączył(a): 02 lut 2012, 00:19
Droga życia: 5
Zodiak: tygrys

Powrót do działu „Sny i świadome śnienie”

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 2 gości